Dawno temu, gdy świat składał się z jednego oceanu i jednego lądu, a czas nie przeczuwał, że zacznie być mierzony, żył Morski Król. Dryfował z prądami, patrząc w jasne niebo, pod sobą zaś wyczuwając pozbawione światła głębie. Śledził zmienność dnia i nocy, obserwował cykle Księżyca - cierpiał w samotności niczym Słońce zazdrosne o towarzystwo gwiazd, samotne na nieboskłonie.
Wreszcie tęsknota urosła w nim tak wielka, że wydobyła się z piersi i uleciała w niebo pod postacią życzenia. Życzenie to było wielkie, lśniące morzem przelanych łez, lekkie jak uczucie wytchnienia i piękniejsze od Ziemi oraz wszystkiego, co na niej. Migotało nad wodami, niestrudzenie pędząc w górę, by wyjrzeć ponad wielki błękit nieba i spełnić się tam, gdzie spełniają się życzenia.
Jedenaście tysięcy trzysta metrów nad poziomem morza schwytał je sęp.
Nikt nie wie, co stało się potem. Zniknęło życzenie, zniknął porywacz. Morski Król czekał. Czekał. I czekał. Zdawało się, że nie doczeka spełnienia prośby, najgłębszego pragnienia swojego serca. Lata mijały, a w oceanie i na lądzie wciąż brakowało istot Królowi podobnych, choć wokół, w wodzie i na ziemi, w powietrzu i w ogniu, kwitło życie. Zwierzęta, rośliny i duchy przemierzały świat wzdłuż i wszerz, wydeptywały ścieżki, znajdowały miejsca dla siebie oraz kolejnych pokoleń stworzeń takich jak one.
Morski Król obserwował te cuda: śledził lot smoków w chmurach, słuchał głębokiego nucenia duchów ziemi oraz groźnego buczenia dna oceanu. Widział zwierzęta, dotykał roślin i mówił, mówił, mówił, lecz na próżno, ponieważ pozostawał niezrozumiany.
Z brzegu widział krążące nad pustynią sępy. Zdawało mu się, że dostrzegał wśród nich tego, który ukradł życzenie. Nie mógł jednak opuścić wody. Nie potrafił też sprzeciwić się prądom niosącym go wedle uznania, nie zaś tam, gdzie on sam chciałby się znaleźć. Nie dostrzegł jednak swojego marzenia przy sępie i tylko tyle miał z tego pociechy, ile nadziei na to, że jednak umknęło ono ostrym szponom napastnika.
Tak żył Morski Król w tamtych odległych czasach, aż do chwili, w której ziemia pękła, a on, nauczony doświadczeniem, wysłał kolejne życzenie nie za dnia, lecz nocą. To życzenie wzleciało wysoko, tam, gdzie mogły je dotknąć zaciekawione gwiazdy. Jedna z nich przytuliła je i zaniosła w lśniących ramionach tam, gdzie spełniają się życzenia.
Następnego dnia Morski Król zbudził się na piaszczystym brzegu jednego z kilku nowych, mniejszych lądów. Fale ze smutkiem obmywały mu stopy, ponieważ od tej chwili Morski Król należał nie tylko do oceanu, lecz także do ziemi i zachłanna toń straciła nad nim władzę.
Morski Król ruszył w głąb kontynentu. Podobno idzie tak niestrudzenie cały czas, również dziś, i szuka swojego pierwszego życzenia lub tego, co miało ono przynieść. Czasami ludzie spotykają go na szlaku, nie wiedzą jednak, kim lub czym jest, ani co zwiastuje jego przejście. Morski Król wędruje lądem i morzem, uparcie, niepowstrzymanie, z determinacją przewyższającą surową siłę lodowca. Będzie tak szedł, aż spełni się jego pierwsze [[życzenie->wybór ścieżki]].Każda opowieść nosi koronę ozdobioną Gwiazdami. Błyszczą one na nieboskłonie i czasami spadają, by pochwycić czyjeś życzenie. Z korony tej opowieści również spadła jedna. Gdzie wylądowała?
[[W ognisku->ognisko]]
W morzu i wzburzona nią fala wrzuciła do rybackiej sieci [[syrenę->syrena]]
W morzy i wzburzona nią fala wrzuciła do rybackiej sieci [[selkie->selkie]]Nieznajomy cierpliwie czekał, aż gospodarz wstanie. Świętek nie wpuścił go na posesję, mimo to mężczyzna siedział teraz na bujanej ławce za domem i spod szerokiego ronda obserwował pszczoły uwijające się wśród kwiatów.
Mama Świętka nie wracała. Tata wstał, w piżamie wyszedł do gościa i rozpoczął cichą rozmowę, przerywaną od czasu do czasu wybuchami śmiechu. A mama nie wracała.
Całe wieki minęły, nim kwadrans później mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i nieznajomy wreszcie odszedł. Świętek patrzył złowrogo, gdy łowczy króla wolnym krokiem zmierzał w stronę domu staruszki. Wydawało się to dziwne, skoro chyba zamierzał opuścić wioskę. Ale człowiek tak tajemniczy mógł znikać na rozdrożach tak samo dobrze, jak w zaglądającym do ogrodów lesie na końcu ścieżki.
– O czym rozmawialiście? – spytał ojca Świętek, gdy czarna postać zniknęła w domu staruszki.
Ojciec wzruszył ramionami.
– O tym i owym. Nie dotyczyło to ciebie.
– Pytał o mamę?
– Tak, ale nie musisz się martwić, to zupełnie niegroźny wariat. Ubzdurał sobie, że mama jest zmorą czy czymś takim. Powiedziała mu o tym ta kobieta z końca wioski. Poza tym twierdził, że przysłał go król. Wiesz, że od dawna nie ma królów ani tu, ani gdzie indziej. Więc kiedy wróci mama, powiemy jej o tym panu i tyle z tego będzie, że pośmiejemy się trochę.
Z tymi słowami klepnął syna w łopatkę i wrócił do domu.
Świętek czekał jeszcze chwilę przy furtce, patrząc to w stronę rozdroża, skąd powinna już nadchodzić mama, to znów w stronę lasu, na którego tle stała rachityczna chatka staruszki, w której zniknął nieznajomy. Rozstrząsał słowa ojca. „Nie ma królów ani tu, ani gdzie indziej”. Ojciec mylił się i to właśnie było w całej tej sytuacji najstraszniejsze. Bo tata zawsze miał rację… aż do teraz.
Wreszcie, głośno odetchnąwszy, Świętek potruchtał naokoło płotu i od tyłu zakradł się na podwórko staruszki. Ledwie przecisnął się dziurą w płocie, w trawie u jego stóp…
Pojawiła się [[Wiewiórka->wiewiórka]]
Pojawił się [[Żuk->żuk]]
Pojawił się [[Wąż->wąż]]Liam zbudził się z bólem głowy. Tylko jednego był pewien - nie pił. Zmęczenie i łomotanie w skroniach miały więc inne źródło, którego jednak nie potrafił sobie przypomnieć. Ostatnim, co odnalazł w pamięci, była twarz nieznajomego, podającego się za królewskiego wysłannika. Jednak królowie pozostali w historii i nawet pamięć najstarszych mieszkańców kraju nie sięgała już czasów, w których władali.
Liam otrzepał się, po czym, stanąwszy na wciąż miękkich nogach, rozejrzał wokoło. Mieszkanie, puste jak zwykle, pachniało drewnem i kurzem oraz wczorajszą kawą. Przez okno wpadały pierwsze promienie słońca. To one, odbite od szkła kuchennej szafki, zbudziły rybaka. Teraz pełzły powoli po ścianie, żeby w południe dosięgnąć sęku na środkowej desce podłogi.
Spróbuj [[przypomnieć sobie->przypomnieć sobie]], co wydarzyło się nocąMiała kolor płomieni i wyłysiały ogon, a jedno ucho naderwane. Patrzyła na Świętka czarnymi oczkami, ruchliwym noskiem smakowała powietrze.
Świętek znieruchomiał, bojąc się spłoszyć zwierzątko. Ze zdziwienia rozdziawił usta. Wtedy wiewiórka przemówiła:
– Czego tu szukasz, mały człowieku?
– Och – wyrwało się Świętkowi. Wiewiórka mówiła cicho, wymawiając słowa tak pięknie, jak żaden człowiek. Głos miała ani kobiecy, ani męski, tylko troszkę piskliwy, a chłopcu zdawało się, że dobiegał raczej spomiędzy jego uszu, niż z pyszczka rudej istotki.
– Och – przyznała wiewiórka. – Zatem?
– Ja… – Świętkowi niezręcznie było przyznać, że zamierzał podsłuchiwać, zamknął więc usta i zaczął miąć koszulkę.
– Jesteś synem tej złodziejki – stwierdziła wiewiórka, przechyliwszy główkę, żeby lepiej przyjrzeć się chłopcu. – Tej, która ukradła Gwiazdę.
– Nie znam nikogo, kto ukradł gwiazdę.
– Gwiazdę. Wypowiadane wielką literą – poprawiła go. – Pewnie nigdy wcześniej nie widziałeś takiej z bliska. Twoja matka ją ukradła.
Świętek zgrzytnął zębami, ale zmilczał. Kłótnia z wiewiórką była nie na miejscu, skoro wiedział, że jego mama naprawdę była złodziejką – niezależnie od tego, co ukradła. Zmienił więc temat, mówiąc:
– Przepraszam, spieszę się. Nie mogę z tobą rozmawiać.
– Ja z tobą też nie mogę – pisnęła wiewiórka, odskakując mu z drogi, gdy ruszył w stronę najbliższego uchylonego okna. – Ale mogę coś ci pokazać. Chodź ze mną.
[[Idź->z wiewiórką]] z wiewiórką
[[Pozostań->zostań przy planie]] przy swoim planieJego pancerz lśnił tęczowo, czułki drżały.
Świętek znieruchomiał, bojąc się spłoszyć stworzonko. Ze zdziwienia rozdziawił usta. Wtedy żuk przemówił:
– Czego tu szukasz, mały człowieku?
– Och – wyrwało się Świętkowi. Żuk mówił cicho, wymawiając słowa tak pięknie, jak żaden człowiek. Głos miał ani kobiecy, ani męski, tylko zaskakująco niski, a chłopcu zdawało się, że dobiegał raczej spomiędzy jego uszu, niż z tęczowej istotki.
– Och – przyznał żuk. – Zatem?
– Ja… – Świętkowi niezręcznie było przyznać, że zamierzał podsłuchiwać, zamknął więc usta i zaczął miąć koszulkę.
– Jesteś synem tej złodziejki – stwierdził żuk, podniósłszy ciałko, żeby lepiej przyjrzeć się chłopcu. – Tej, która ukradła Gwiazdę.
– Nie znam nikogo, kto ukradł gwiazdę.
– Gwiazdę. Wypowiadane wielką literą – poprawił go owad. – Pewnie nigdy wcześniej nie widziałeś takiej z bliska. Twoja matka ją ukradła.
Świętek zgrzytnął zębami, ale zmilczał. Kłótnia z żukiem była nie na miejscu, skoro wiedział, że jego mama naprawdę była złodziejką – niezależnie od tego, co zabrała. Zmienił więc temat, mówiąc:
– Przepraszam, spieszę się. Nie mogę z tobą rozmawiać.
– Ja z tobą też nie mogę – pisnął żuk, odskakując mu z drogi, gdy ruszył w stronę najbliższego uchylonego okna. – Ale mogę coś ci pokazać. Chodź ze mną.
[[Idź->z żukiem]] z żukiem
[[Pozostań->trzymaj się planu]] przy swoim planieŁuski miał lśniące i szkliste: odbijały otoczenie jak lustro. Przypominał ciasno pleciony gruby łańcuch z różowego złota.
Świętek zauważył go w ostatniej chwili, prawie zdeptawszy gada. Na początku nie wiedział, na co patrzy, ponieważ zgubiona biżuteria zazwyczaj leży nieruchomo, a ta wiła się z szelestem. Gdy wreszcie dotarło do niego, co ma przed sobą, zasłonił usta, żeby nie krzyknąć.
– Czego tu szukasz, mały człowieku? – przemówił wąż głosem śliskim i cichym. Wymawiał słowa tak pięknie, jak żaden człowiek, a brzmiał hipnotycznie uspokajająco, ani kobieco, ani męsko, tylko troszkę obojętnie. Chłopcu zdawało się, że słyszy go od razu wewnątrz głowy.
– Och – wyrwało się Świętkowi.
– Och – przyznał wąż. – Zatem?
– Ja… – Świętkowi głupio było przyznać, że zamierzał podsłuchiwać, zamknął więc usta i zaczął miąć koszulkę.
– Jesteś synem tej złodziejki – stwierdził wąż, uniósłszy główkę, żeby lepiej przyjrzeć się chłopcu. – Tej, która ukradła Gwiazdę.
– Nie znam nikogo, kto ukradł gwiazdę.
– Gwiazdę. Wypowiadane wielką literą – poprawił gad. – Pewnie nigdy wcześniej nie widziałeś takiej z bliska. Twoja matka ją ukradła.
Świętek zgrzytnął zębami, ale zmilczał. Kłótnia z wężem była nie na miejscu, skoro wiedział, że jego mama naprawdę była złodziejką – niezależnie od tego, co ukradła. Zmienił więc temat, mówiąc:
– Przepraszam, spieszę się. Nie mogę z tobą rozmawiać.
– Ja z tobą też nie mogę – westchnął wąż, odpełzając chłopcu z drogi, gdy ten ruszył w stronę najbliższego uchylonego okna. – Ale mogę coś ci pokazać. Chodź ze mną.
[[Idź->z wężem]] z wężem
[[Pozostań->zostań przy swoim]] przy swoim planieŚwiętek zawahał się, zerknął na okno, na wiewiórkę i znów na okno, po czym prychnąwszy przez nos ruszył za zwierzątkiem. I tak nic by nie usłyszał z miejsca, w którym mógłby ukryć się bez ryzyka wykrycia przez gospodynię lub jej gościa.
Wiewiórka zaprowadziła go do samotnego drzewa – rozłożystego dębu – rosnącego na środku łąki, nieopodal cicho szumiącej, wartkiej rzeczki. Obok tego drzewa ledwie dwie noce wcześniej tańczyli ludzie, świętując najdłuższy dzień w roku. Tam przebiegła po gałęziach do sroczego gniazda. Z niego wyrzuciła błyskotkę – srebrny naszyjnik, jeden z tych starych otwieranych, w których trzymano zdjęcia członków rodziny. Świętek, podniósłszy go, zajrzał do środka. Naszyjnik był pusty, ale cały i czysty. Zawias chodził gładko, a wieczko było wypolerowane na błysk.
– Załóż go i noś – doradziła wiewiórka, gdy zeszła do połowy pnia i zatrzymała się głową w dół. – Twoja mama nie będzie zadowolona, ale miej go zawsze przy sobie. Rozumiesz?
Świętek kiwnął głową i podziękował. Następnie, z naszyjnikiem obijającym się o pierś, potruchtał z powrotem do ogrodu staruszki. Wiewiórka pędziła w podskokach tuż obok niego.
Niech [[podsłuchuje->podsłuchuje]] przez uchylone okno
Niech [[zajrzy->zajrzy]] przez okno
Niech [[spróbuje->wślizgnie się]] wślizgnąć się do domuŚwiętek zawahał się, zerknął na okno, na wiewiórkę i znów na okno, po czym prychnąwszy przez nos wyszeptał:
– Muszę sprawdzić, co robi tu ten nieznajomy.
– I tak nic stąd nie usłyszysz – pisnęła wiewiórka. – Chodź ze mną, lepiej na tym wyjdziesz, niż chowając się pod oknem.
Zaprowadziła go do samotnego drzewa – rozłożystego dębu – rosnącego na środku łąki, nieopodal cicho szumiącej, wartkiej rzeczki. To tu ledwie dwie noce wcześniej tańczyli ludzie, świętując najdłuższy dzień w roku.
Wiewiórka przebiegła po gałęziach do sroczego gniazda. Z niego wyrzuciła błyskotkę – srebrny naszyjnik, jeden z tych starych otwieranych, w których trzymano zdjęcia członków rodziny. Świętek, podniósłszy go, zajrzał do środka. Naszyjnik był pusty, ale cały i czysty. Zawias chodził gładko, a wieczko było wypolerowane na błysk.
– Załóż go i noś – doradziła wiewiórka, gdy zeszła do połowy pnia i zatrzymała się głową w dół. – Twoja mama nie będzie zadowolona, ale miej go zawsze przy sobie. Rozumiesz?
Świętek kiwnął głową i podziękował. Następnie, z naszyjnikiem obijającym się o pierś, potruchtał z powrotem do ogrodu staruszki. Wiewiórka pędziła w podskokach tuż obok niego.
Niech Świętek [[podsłuchuje->podsłuchuje]] przez uchylone okno
Niech Świętek [[zajrzy->zajrzy]] przez okno
Niech Świętek [[spróbuje->wślizgnie się]] wślizgnąć się do domuPrzecież nic by nie usłyszał ;) Uzbrojony w srebro powinien [[pójść do domu->iść do domu]] i sprawdzić, czy mama już wróciła. Nie sądzisz, Czytelniku?Żeby zobaczyła go gospodyni albo dostrzegł nieznajomy? To kiepski pomysł, przecież nie wiadomo, kto stoi po drugiej stronie! Lepiej, żeby Świętek [[poszedł do domu->iść do domu]] i sprawdził, czy mama już wróciła.To bardzo odważne, Czytelniku. Wręcz brawurowe. Jednak czy kilkuletnie dziecko zdołałoby wejść do cudzego domu niezauważone, podsłuchać rozmowę dorosłych i wymknąć się bez zwracania na siebie uwagi? Wątpliwe. Świętek ma największe szanse na terenie, który zna – to znaczy w swoim domu. Tam powinien teraz [[pójść->iść do domu]] i sprawdzić, czy mama już wróciła.Tata stał na ganku, paląc papierosa. Rzucił palenie rok wcześniej i trwał w swoim postanowieniu bez większych trudności, a jednak teraz zaciągał się głęboko, trzymając niedopałek w drżących palcach. Drugą rękę założył na piersi, żeby ukryć jej dygotanie.
Świętek na powitanie uniósł brwi.
– Gdzie byłeś? – rzucił ojciec niezbyt przyjaźnie, patrząc w stronę rozdroża ukrytego za domami sąsiadów. Drogę wyznaczały drzewa rosnące po obu jej stronach, aż do skrzyżowania. Dalej między polami biegły już tylko odsłonięte ścieżki wysypane żwirem.
Świętkowi ciarki przeszły po plecach.
– Śledziłem nieznajomego – przyznał cicho, grzebiąc stopą w piachu między płytkami ogrodowej ścieżki.
Tata wypuścił ostatni kłąb dymu, zgasił papierosa o framugę drzwi i spojrzał na syna. Oczy miał podkrążone, trochę spuchnięte i bardzo czerwone.
To wszystko przez te papierosy, pomyślał Świętek. Dym jest okropnie drażniący i śmierdzi tak, że aż wyciska łzy.
– Nie mogę znaleźć mamy – wyznał tamten, otwierając przed synem drzwi. – Dzwoniłem do sklepu, dzisiaj jej nie widzieli. U sąsiadów też jej nie ma. Nikt nie zauważył, kiedy wyszła. Słyszałeś, jak wstawała?
Świętek pokręcił głową, a tata dodał:
– Przepraszam, że tak na ciebie fuknąłem. Martwię się i denerwuje mnie, że nie wiem, co teraz zrobić. Na zgłoszenie zaginięcia jest za wcześnie, a poza tym to się już zdarzało, ale zawsze zanim przyszedłeś na świat. Od kiedy jesteś z nami, mama nigdy nie wyszła bez uprzedzenia.
– Zostawiła karteczkę – przypomniał chłopiec.
– Tak, ale wcale nie poszła do sklepu.
– No tak. Wiesz, tata, może…
…[[mamę porwała prawdziwa zmora?->zmora]]
…[[ta nowa sąsiadka wie, co się stało z mamą?->sąsiadka wie]]Świętek zawahał się, zerknął na okno, na żuka i znów na okno, po czym prychnąwszy przez nos ruszył za owadem. I tak nic by nie usłyszał z miejsca, w którym mógłby ukryć się bez ryzyka wykrycia przez gospodynię lub jej gościa.
Żuk zaprowadził go pod płot od strony lasu, gdzie ciągnęły się świeżo wypielone, zadbane grządki pełne roślin, których chłopiec nie znał. Wyglądały jak te, które zbiorczo określa się mianem ziół, ale Świętek już kilka razy pomylił roślinę leczniczą z inną, może nie trującą, ale na pewno niezbyt zdrową. Dlatego patrzył nieufnie na żuka żwawo tuptającego między łodygami.
– Wyrwij to – polecił owad, przednimi nóżkami oparłszy się o jedną z roślin. – To tojad wilczy. Noś go ze sobą. Twoja mama nie będzie zadowolona, ale miej go zawsze przy sobie. Rozumiesz?
Świętek kiwnął głową i podziękował. Następnie, z tojadem w kieszeni, wrócił do dziury w płocie, żeby zebrać myśli.
Niech [[podsłuchuje->podsłuchuje]] przez uchylone okno
Niech [[zajrzy->zajrzy]] przez okno
Niech [[spróbuje->wślizgnie się]] wślizgnąć się do domuŚwiętek zawahał się, zerknął na okno, na żuka i znów na okno, po czym prychnąwszy przez nos ruszył za owadem. I tak nic by nie usłyszał z miejsca, w którym mógłby ukryć się bez ryzyka wykrycia przez gospodynię lub jej gościa.
Żuk zaprowadził go pod płot od strony lasu, gdzie ciągnęły się świeżo wypielone, zadbane grządki pełne roślin, których chłopiec nie znał. Wyglądały jak te, które zbiorczo określa się mianem ziół, ale Świętek już kilka razy pomylił roślinę leczniczą z inną, może nie trującą, ale na pewno niezbyt zdrową. Dlatego patrzył nieufnie na żuka żwawo tuptającego między łodygami.
– Wyrwij to – polecił owad, przednimi nóżkami oparłszy się o jedną z roślin. – To tojad wilczy. Noś go ze sobą. Twoja mama nie będzie zadowolona, ale miej go zawsze przy sobie. Rozumiesz?
Świętek kiwnął głową i podziękował. Następnie, z tojadem w kieszeni, wrócił do dziury w płocie, żeby zebrać myśli.
Niech [[podsłuchuje->podsłuchuje]] przez uchylone okno
Niech [[zajrzy->zajrzy]] przez okno
Niech [[spróbuje->wślizgnie się]] wślizgnąć się do domuŚwiętek zawahał się, zerknął na okno, na węża i znów na okno, po czym prychnąwszy przez nos ruszył za pełznącym gadem. I tak nic by nie usłyszał z miejsca, w którym mógłby ukryć się bez ryzyka wykrycia przez gospodynię lub jej gościa.
Wąż zaprowadził chłopca do rzeki przecinającej łąkę. Pełzł szybko. Minął samotny dąb rosnący w połowie drogi między strugą a wsią, by nie zwolniwszy ani odrobinę wśliznąć się do wody. Pojawiwszy się na drugim brzegu, rzekł:
– Widzisz ten błyszczący kamień na środku strugi? Wyłów go i noś ze sobą. Twoja mama nie będzie zadowolona, ale miej go zawsze przy sobie. Rozumiesz?
Świętek kiwnął głową i podziękował. Następnie, z kamieniem w kieszeni, potruchtał z powrotem do ogrodu staruszki. Wąż pełzł tuż obok niego.
Niech Świętek [[podsłuchuje->podsłuchuje]] przez uchylone okno
Niech Świętek [[zajrzy->zajrzy]] przez okno
Niech Świętek [[spróbuje->wślizgnie się]] wślizgnąć się do domuŚwiętek zawahał się, zerknął na okno, na węża i znów na okno, po czym prychnąwszy przez nos wyszeptał:
– Muszę sprawdzić, co robi tu ten nieznajomy.
– I tak nic stąd nie usłyszysz – burknął gad. – Chodź ze mną, lepiej na tym wyjdziesz, niż chowając się pod oknem.
Zaprowadził chłopca do rzeki przecinającej łąkę. Pełzł szybko. Minął samotny dąb rosnący w połowie drogi między strugą a wsią, by nie zwolniwszy ani odrobinę wśliznąć się do wody. Pojawiwszy się na drugim brzegu, rzekł:
– Widzisz ten błyszczący kamień na środku strugi? Wyłów go i noś ze sobą. Twoja mama nie będzie zadowolona, ale miej go zawsze przy sobie. Rozumiesz?
Świętek kiwnął głową i podziękował. Następnie, z kamieniem w kieszeni, potruchtał z powrotem do ogrodu staruszki. Wąż pełzł tuż obok niego.
Niech [[podsłuchuje->podsłuchuje]] przez uchylone okno
Niech [[zajrzy->zajrzy]] przez okno
Niech [[spróbuje->wślizgnie się]] wślizgnąć się do domu– Zmory nie istnieją – stwierdził tata tonem sugerującym, że wolałby, aby było inaczej. Gdyby istniały, mógłby podjąć jakieś działanie, zaplanować akcję ratunkową i odzyskać żonę, a przy okazji gładzić zmorę i okryć się chwałą.
– Jak to nie? – Poruszony Świętek zmarszczył nos. – Oczywiście, że istnieją, tak jak gadające zwierzęta.
– Zwierzęta mówią ludzkim głosem tylko w Wigilię.
– Wcale nie, mówią codziennie, tylko trzeba słuchać.
Tata z westchnieniem pokręcił głową i porzucił temat. Świętek rzucił więc:
– Może [[ta nowa sąsiadka wie, co się stało z mamą?->sąsiadka wie]]– Może wie – mruknął ojciec po krótkim namyśle. – Spytajmy ją. Nie zaszkodzi sprawdzić, prawda?
Świętek przytaknął i ścisnął dłoń taty, żeby dodać mu otuchy. Razem wyszli, zostawiwszy dom otwarty – tak na wszelki wypadek, gdyby mama wróciła pod ich nieobecność.
Furtka sąsiadki stała otworem, jakby zapraszała ich do wejścia. Przeszli do drzwi, a zanim tata zdążył unieść rękę, żeby zapukać, otworzył nieznajomy. Świętek rozpoznał go dopiero po chwili, gdy ten przemówił, ponieważ mężczyzna stał bez kapelusza i szalika zasłaniającego większą część twarzy.
– Mąż złodziejki i jej syn – skwitował tamten na wstępie. Przeciągnąwszy chłodnym spojrzeniem po przybyłych, odstąpił w bok, by wpuścić ich do środka. – Zapraszam.
– To nie pana dom – zauważył ojciec. – Czy to wypada tak się rządzić?
– Świat jest moim domem, zatem również wszystko, co w nim – odparł tamten z płytkim ukłonem, po czym zaprowadził gości do salonu. Tam, na miękkiej kanapie, siedziała gospodyni, obserwując owada obijającego się o uchylone okno. Po obu jej stronach przycupnęły dwie półprzezroczyste kobiety, naprzeciwko, w fotelu, siedział kolejny obcy mężczyzna, nerwowy i spięty. Włosy miał czarne, przetykane pasmami siwizny, choć twarz wskazywała, że był młodszy od świętkowego ojca.
– Rośnie nam ciekawe zgromadzenie – zauważyła staruszka, zupełnie niewzruszona niespodziewanym pojawieniem się kolejnych gości. – Siadajcie. Kawy? Herbaty?
– Kawy – odparł natychmiast ojciec.
– Herbaty? – bąknął Świętek, zająwszy miejsce oddalone od wszystkich zebranych obcych.
Staruszka machnęła ręką i na stoliku ustawionym centralnie między pozostałymi meblami pojawiły się dwie filiżanki, identyczne jak te już używane. Obok stanęła parująca kawiarka, a do połowy opróżniony dzbanek z czarną herbatą znów się wypełnił.
Obce kobiety nie drgnęły. Właściwie może wcale ich tam nie było. Świętek zauważył, że liczba naczyń nie odpowiadała liczbie gości, a używane filiżanki należały do staruszki, która cały czas trzymała swoją, srokatego mężczyzny to sięgającego po własną, to cofającego dłoń, oraz do mrocznego nieznajomego, który, zająwszy swoje miejsce, podniósł naczynie do ust. Dwie pozostałe filiżanki należały do Świętka i jego ojca.
[[Spytaj->spytaj]], gdzie podziała się mama
[[Pozwól->pozwól]] tacie rozpocząć temat– Przepraszam. – Świętek nieśmiało uniósł dłoń. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. – Gdzie jest moja mama?
Przez chwilę trwała chłodna cisza. Przerwał ją dopiero nowy nieznajomy, ten siwiejący młody człowiek, w którym Świętek wyczuwał sojusznika.
– Mama? – Rzucił z niedowierzaniem pełnym irytacji. – Wciągnęliście w to jeszcze jego matkę?
– Wciągnęła się w to sama, kiedy ukradła moją własność – odparła chłodno staruszka.
– Ta „własność” należy do króla – odparł pierwszy nieznajomy, po czym szczęknął filiżanką, z której upił łyk herbaty. – Bardzo niefortunnie złożyło się, że Gwiazda wylądowała tak blisko ludzkich siedzib. Na to jednak nic nie mogliśmy poradzić.
Drugi nieznajomy prychnął, lecz zamiast odpowiedzieć, przedstawił się Świętkowi i jego ojcu:
– Mam na imię Liam. Jedziemy na tym samym wózku, też zostałem w to wplątany ze względu na osoby trzecie.
– Jakie osoby? – spytał Świętek, jednak nie otrzymał odpowiedzi. Dorośli wrócili do przerwanej rozmowy. Nowoprzybyli mogli tylko próbować nadążyć za jej tokiem.
[[Słuchaj->słuchaj]] rozmowy staruszki i jej gościTata jest zbyt zszokowany nagłym pojawieniem się filiżanek, żeby skupić myśli na czymkolwiek innym. Jeśli Świętek chce uzyskać jakieś informacje, musi przejąć inicjatywę. Powinien [[spytać->spytaj]], gdzie podziała się mama.– To było cudze życzenie. – Staruszka zwróciła się do nieznajomego. – Król nie ma z nim nic wspólnego. Powinien szukać w ptasich gniazdach gdzieś na prerii, zamiast zbierać kolorowe kamienie.
– Z całym szacunkiem, środowiskiem występowania naszego sępa raczej nie jest preria – poprawił łowczy. – Zresztą to nieistotne. Gwiazda zniknęła i musimy ją odnaleźć, a gdzie złodziejka, tam jej łup. Znajdźmy złodziejkę, znajdziemy Gwiazdę.
– Nadal uważam, że najrozsądniej będzie udać się prosto do króla – wtrąciła zniecierpliwiony Liam. – Skoro dzięki waszej Gwieździe ta kobieta zmieniła się w coś niezwykłego, to najpewniej poszła tam, gdzie reszta…
– Nie Gwieździe – przerwała mu staruszka ostro. – Ile razy mam powtarzać, to tylko kawałek skały, ładny i trochę magiczny, ale pozbawiony życia. Gwiazda, której szukacie, spadła gdzieś indziej.
– Nie było jej nad morzem.
– Nie było też w ognisku – prychnęła.
– Gdzie więc może być – syknął łowczy, gwałtownie nachylając się do gospodyni. – Wygląda na to, że nigdzie.
– Nareszcie coś do ciebie dotarło, młodzieńcze.
– Lat mam więcej, niż wasza zachodnia cywilizacja!
– Młokos z ciebie! – zaśmiała się staruszka charcząco. – Znajdź mi Gwiazdę, która spadła nigdzie, a uznam cię za równego sobie.
Wysłannik króla zbladł, a w salonie gwałtownie spadła temperatura. Para ulatywała zebranym z ust przy każdym wydechu.
Świętkowi coś zaświtało w głowie. Spytał:
– Gwiazda spadła nigdzie? I tam teraz jest? – A gdy gospodyni przytaknęła, dodał: – Więc jest tutaj?
– Nie, tu jest gdzieś – wysyczał nieznajomy przez zaciśnięte zęby, wciąż przebijając wzrokiem staruszkę. – Nie nigdzie.
– Ale nigdzie… – Świętek próbował ubrać w słowa to, co trzepotało mu w głowie. Myśl osiadła z tyłu mózgu, nie mógł jej przepchnąć na język.
[[Szturchnij->szturchnij]] tatę, żeby pomógł ŚwiętkowiZ pomocą przyszedł ojciec.
– Jeśli jest nigdzie – powiedział – to jest wszędzie. Gdzieś kiedyś o tym czytałem. Filozofia i te sprawy. Byłem… przepraszam – zakończył szybko, speszony reakcją pozostałych.
Staruszka zaśmiała się znowu, tym razem głębiej. Dźwięk brzmiał jak skalna lawina i przyprawił Świętka o gęsią skórkę.
– Tak, jest wszędzie – potwierdziła wreszcie kobieta, uspokoiwszy oddech. – Może jednak powinniście być tu od początku. Widzicie, dawno temu pewien król wysłał w niebo swoje życzenie, ale zrobił to za dnia, gdy wszystko, co łakome na miłość mogło je zobaczyć. Życzenie nie doleciało do nieba…
– Bo schwytał je sęp – szepnął przejęty Świętek.
– Tak. Od tamtej pory życzenia wypowiada się tylko w nocy, żeby ciemności chroniły je przed odkryciem. Gwiazdy noszą je w sobie tylko znane miejsce, ale czasami takie życzenia są zbyt ciężkie, nieporęczne, czasem agresywne, i Gwiazdy upadają. To dobrze, bo złorzeczenie jest tak samo szkodliwe, jak rzucanie przekleństw, ale czasami, bardzo rzadko, przybiegnie Gwiazda silniejsza od pozostałych. Ona poniesie złowrogie życzenie do spełnienia. To jednak dawno się nie zdarzyło i mam nadzieję, że nie zdarzy się prędko.
– A ta Gwiazda, której szukacie…
– Ona wciąż trzyma życzenie, które ją obciążyło. Twoja matka nosi je przy sobie. Musiało już na nią zadziałać, skoro zniknęła tak nagle.
– Ono spełnia się teraz? – wtrącił ojciec, nagle czujny na wspomnienie żony. – To złe życzenie?
– Prawdopodobnie.
– I co ono robi z moją Miłką? To znaczy Dobromiłą! – poprawił się natychmiast, czerwieniejąc po same uszy. – Z moją Dobromiłą.
– Pewnie to samo, co z nimi. – Liam wskazał przezroczyste kobiety siedzące po obu stronach gospodyni. – One już są po tamtej stronie.
– Umarły? – przeraził się ojciec. Myśl o utracie ukochanej żony sprawiła, że ręce zaczęły mu drżeć.
– Po drugiej stronie Muru – wyjaśniła gospodyni, wygładzając sukienkę. – Być może tam powinniśmy szukać twojej żony. Może przeszła przez niego sama.
Spytaj, gdzie jest ten [[Mur->mur]]
Spytaj, czy staruszka jest [[czarownicą->informacja]]
Spytaj, skąd staruszka wie to [[wszystko->informacja]]– Mur – burknął łowczy – jest tam, gdzie zechcę.
– Jak to? – Świętek nie zrozumiał. Zerknął na ojca w poszukiwaniu wyjaśnienia, ale on minę miał nietęgą. Wytężał siły, by stłumić rozsądek podsuwający mu takie niezdrowe myśli jak: przebywasz wśród wariatów; Miłka na pewno jest już w domu; gwiazdy tak naprawdę nie spełniają życzeń; gdyby jakaś gwiazda spadła na łąkę, wszyscy by słyszeli, zostałby po niej krater; o jakim murze właściwie mowa?
To ostatnie pytanie wybrzmiało w salonie, choć ojciec nie poruszył ustami. On i Świętek rozejrzeli się zdezorientowani.
– Najlepiej będzie – rzucił łowczy, wstając – jeśli wam pokażę. Podnieście się z łaski swojej.
Zrobili jak kazał. Nawet staruszka usłuchała, o dziwo, z miną zupełnie zadowoloną, wręcz szczęśliwą. Jak dziecko tuż przed wyjściem na plac zabaw. Liam również wstał, z brzękiem porcelany odstawiając filiżankę.
Widmowe postaci siedzące na kanapie zamigotały i zniknęły. W ich miejsce pojawiła się przezroczysta złota ściana lśniąca milionem srebrnych drobinek. Świętkowi przypominała to galaktyczne wino, które mama czasami piła z przyjaciółkami, tyle tylko, że ono było niebieskie i ani trochę przezroczyste. Ale błyszczące drobinki pływały w nim tak samo, jak te w Murze – bo że był to Mur, chłopiec nie miał wątpliwości. Poświata ciągnęła się szeroką wstęgą przez salon staruszki, przenikała przez ściany domu i biegła dalej, znacząc złotem ogród za oknem. Niknęła w ścianie sąsiedniego domu.
– Wow… – westchnął Świętek, gdy tymczasem ojciec przecierał oczy.
Królewski łowczy chrząknął. Zebrani z trudem oderwali wzrok od złotego cudu, a gdy wreszcie skupili spojrzenie na nieznajomym, ten, ruchem ręki wskazując poświatę, rzekł:
– Oto Mur. Zapraszam.
[[Przejdź->przejdź]] przez MurTa informacja nie jest ważna w te chwili. Przydałaby się, gdyby historia była dłuższa, ale czasami można pisać tylko tyle, na ile pozwalają nam czas i okoliczności. Dlatego Świętek dowie się tylko, gdzie jest [[Mur->mur]].Świętek chwycił dłoń taty i razem przeszli przez złotą poświatę. Miliony sennie pływających iskier łaskotały twarz i dłonie, a po wyjściu po drugiej stronie Muru przez chwilę unosiły się za wędrowcami, jak kolorowy ślad namalowany w powietrzu.
Przez Mur widać było jeszcze wnętrze salonu, a jednocześnie zielone połacie niskiej trawy porastającej łagodne wzgórza, na których się znaleźli.
Przezroczystych kobiet nigdzie nie było widać, mamy też ani śladu. Staruszka również zniknęła. Przy Murze stała niewysoka kobietka o rumianych policzkach, świeżej cerze i pucołowatej twarzy, szeroko uśmiechnięta i lustrująca okolicę wielkimi, błyszczącymi oczami. Fryzurę miała tę samą, co staruszka, ale włosy ciemne. Ubranie, pozornie identyczne, leżało na tej nowej postaci lepiej, a kolory miało żywsze, mniej sprane. W nich i w całej sylwetce więcej było mocy: Świętek miał wrażenie, że kobieta, gdyby zechciała, wybuchłaby jak przepełniony balon lub podgrzane ziarno kukurydzy. Wszystko, co by z niej wyleciało, zalałoby okolicę, a może i cały świat, tak wiele tego było. Świętek słyszał delikatne dzwonienie, jak brzęczenie kryształu.
Liam musiał mieć podobne przemyślenia, choć prowadzące ku innym emocjom, bo patrzył na odmłodniałą staruszkę ze zgrozą. Świętkowi jej metamorfoza wydawała się zachwycająca. Świadczyła o tym, że wszystko, w co wierzył, było prawdą. Magia istniała, a ta kobieta była najprawdziwszą czarownicą. To zaś oznaczało, że mamę można uratować od wpływu złowrogiego życzenia i że oni, grupa nieznajomych, mogą tego dokonać.
Z uśmiechem rozejrzał się więc po okolicy. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się przed nimi zielone łąki ubogie w kwiaty, lecz bogate w intensywnie zieloną trawę i zapachy czystej, otwartej przestrzeni pełnej roślinnego życia. Po prawej i lewej stronie rosły zagajniki drzew, jeden gęstrzy od drugiego – brzezina i rokicina.
– Gdzie jesteśmy? – spytał ojciec na tyle trzeźwo, na ile pozwalała mu niecodzienna sytuacja.
– Blisko domu – odparła staruszka.
– Daleko od wsi – rzekł w tym samym momencie łowczy.
– Te twierdzenia sobie przeczą – mruknął Liam, a ojciec westchnął tylko krótkim „acha” człowieka wielce zmęczonego.
Łowczy nie zareagował. Ruszył przed siebie, za nim podążyła staruszka, za nią zaś, jak grzeczne kaczątko, podreptał Liam.
[[Idź->z pozostałymi]] z pozostałymi
[[Pozwiedzaj->pozwiedzaj]] na własną rękęŁowczy poprowadził grupę prosto, środkiem łąki, do następnego wzgórza. U szczytu wzniesienia rozejrzał się, a może powoli pokręcił głową. Potem ruszył w dół, prosto ku lśniącym niżej falom jeziora. Na widok czarnych wód tworzących wielką, ślepą źrenicę w zieleni wzgórz, Świętkowi wyrwało się krótkie, pełne przejęcia „och”.
Po drugiej stronie jeziora kroczyła samotna postać, zgarbiona i stąpająca ostrożnie, jakby każdy krok sprawiał jej ból bądź wielką trudność. Jakakolwiek była przyczyna, sylwetka zatrzymała się raptownie, jakby usłyszała westchnienie chłopca, choć przecież z tej odległości było to zupełnie niemożliwe.
– To Król! – wykrzyknął Świętek, pewien swego. – To Morski Król!
Samotna postać ruszyła przez łąkę, prosto do granicy lasu rosnącego nieopodal. Biegła na czterech nogach, teraz bardziej podobna do wielkiego psa, niż człowieka.
– Stój – rozkazał łowczy, a zwierzę potknęło się i upadło. Próbowało wstać, lecz trawa i ziemia trzymały mocno. Kiedy wreszcie, po przejściu wokół jeziora, zbliżyli się do niego, zaskowyczało. – Pokaż twarz.
Pysk psa zmarszczył się, zafalował i skrócił nieco, poza tym jednak nic się nie stało. Niebieskie oczy zaszły łzami. Kępy sierści zaczęły wypadać, aż łeb i kark prawie wyłysiały, mimo to zwierzęcy kształt pozostał nienaruszony.
– Mówiłam, że jest po tej stronie muru – orzekła triumfalnie czarownica, założywszy ręce na piersi. Nachyliła się nad stworzeniem i zażądała: – Oddaj moją własność.
Z głębi włochatego gardła wybrzmiała gulgocząca odpowiedź, zupełnie niezrozumiała.
– Co to za gatunek? – zdziwił się Liam.
– Wilkołak – odparł łowczy, klęknąwszy obok zwierzęcia w bezpiecznej odległości. Szybko przesunął po jego ciele, niczego jednak nie znalazł. – Gdzie schowałaś Gwiazdę?
– Gwiazdę? – Świętek z ojciec odezwali się chórem. Rzeczywistość zaczynała do nich docierać. Właściwie pędziła z prędkością rozpędzonej lokomotywy i nie próbowała wyhamować.
– To mama? – przeraził się chłopiec. Pies patrzył błagalnie to na niego, to na ojca. Niemrawo zamerdał ogonem, jakby na potwierdzenie. – Mówiłem, że to nie żadna zmora!
– Zmora czy wilkołak – prychnęła czarownica. – To nie ma znaczenia, bo i tak znajdzie się przed obliczem Króla. A ja chcę odzyskać moją Gwiazdę.
– To nie jest twoja Gwiazda – warknął łowczy, otrzepując kolana. – Miałaś pecha, że ją znalazłaś, i szczęście, że ci ją skradziono. Spójrz, co by z ciebie zostało, gdybyś miała ją dłużej.
– Nic by mi się nie stało. Skóra nawet nie zaczęła mnie świerzbić od rosnącej sierści. Mam swoje sposoby na zabezpieczenie siebie i domu przed klątwami. Prędzej wam by to pomogło, gdybym rozdzieliła Gwiazdę i życzenie. Może twój Król wreszcie stanąłby w miejscu, a ciebie uwolnił.
[[Przerwij->przerwij]] im, zanim kłótnia rozgorzeje na dobre
[[Milcz->milcz]] i pozwól dorosłym kłócić się dalejTo byłby dobry pomysł, gdyby miało się czas utworzyć i rozwinąć ciekawe wątki poboczne. Tutaj można by pobawić się potencjałem dwóch zagajników. W końcu takie skupiska drzew uważano kiedyś za święte. Kryły w sobie moc zmieniania rzeczywistości, a granica między światem fizycznym i duchowym była w nich cienka. Takie miejsca pełniły ważną rolę w społeczeństwie, odprawiano w nich obrzędy i zwoływano zgromadzenia. Poświęcano je bóstwom, duchom przodków, siłom natury. To otwiera wiele wspaniałych interpretacji i równie dużo możliwości umieszczenia świętego gaju w opowieści. Jednak tym razem Świętek musi obyć się bez dodatkowych przygód. Powinien [[trzymać się->z pozostałymi]] ścieżki wyznaczonej przez królewskiego łowczego.– Przepraszam – zaczął Świętek, ale dorośli nie słuchali, pochłonięci obroną swoich poglądów. Nic nie pomogło ciągnięcie czarownicy za rękaw, ani łowczego za płaszcz, ani nawet szturchanie taty, żeby interweniował w imieniu syna. Chłopca nikt nie słuchał, tylko Liam posłał mu spojrzenie mówiące: „wybacz, młody, to nie moja sprawa”.
Świętek westchnął i klęknął obok mamy. Przypomniał sobie wszystko, co słyszał o wilkołakach. W baśniach czytanych mu do snu nie było o nich wiele. Musiał improwizować. Wyciągnął…
...srebrny [[naszyjnik->naszyjnik]].
...[[tojad->tojad]] wilczy.
...[[kamień->kamień]] księżycowy.Świętek westchnął i klęknął obok mamy. Przypomniał sobie wszystko, co słyszał o wilkołakach. W baśniach czytanych mu do snu nie było o nich wiele. Musiał improwizować. Wyciągnął…
...srebrny [[naszyjnik->naszyjnik]].
...[[tojad->tojad]] wilczy.
...[[kamień->kamień]] księżycowy.Nie miał ze sobą nic więcej. Srebrnych kul używano do zabijania wilkołaków, ale w rękach Świętka spoczywał niegroźny naszyjnik. Zresztą chłopiec nie zamierzał krzywdzić mamy, przeciwnie, chciał wyrwać ją spod wpływu życzenia.
Mama jednak nie widziała tego w ten sposób. Zaskowyczała i próbowała wyszarpnąć łapy z ziemi. Świętek, zbity z tropu, popatrzył na błyszczące cacko. Srebrny owal był uchylony, ze środka wyzierał fragmencik zdjęcia, którego tam wcześniej nie było.
Ignorując utyskiwania taty na nierealność sytuacji, Świętek otworzył naszyjnik. Spojrzały na niego dwa zdjęcia: jedno przedstawiające mężczyznę o nijakim wyrazie twarzy i trudnym do określenia wieku; drugie wyblakłe tak bardzo, że nawet przy krawędziach trudno było rozpoznać kształty tego, co znajdowało się na nim za nowości. Ono wyglądało jak prześwietlone, biały krąg rozlany w centrum fotografii zupełnie zasłaniał twarz uwiecznionej osoby.
– Skąd masz zdjęcie Króla? – spytał surowo łowczy, zerkając nad ramieniem chłopca. – Kim jest ta druga osoba?
– Nie wiem – przyznał Świętek, odpowiadając w ten sposób na oba pytania. Zdjęcia pojawiły się w naszyjniku same, najpewniej w chwili przekroczenia magicznego muru, i prawdopodobnie znikną po powrocie na drugą stronę.
[[Podaj->podaj]] łowczemu naszyjnik
Zamknij naszyjnik i [[nie oddawaj->nie oddawaj]] go nikomuNie miał ze sobą nic więcej. Tojadu wilczego używano do odstraszania wilkołaków – nie znosiły jego zapachu. Mama zareagowała, jak na wilkołaka przystało: zaskowyczała i próbowała uwolnić łapy z ziemi.
Świętek, zbity z tropu, popatrzył na uwiędłą roślinę. Pachniała intensywnie, sam czuł jej aromat wyraźnie. Szeleściła, gdy nią poruszał, a z każdą chwilą odzyskiwała wigor, jakby poił ją wodą. Ignorując utyskiwania taty na nierealność sytuacji, chłopiec potrząsnął zielem. Natychmiast wróciło do formy: nabrało giętkości i odzyskało świeżość.
– Tojad wilczy? – roześmiał się łowczy. – Wiesz chociaż, jak go używać?
– Nie – przyznał Świętek. – A pan? Czy pan wie, jak można go wykorzystać? Do uratowania mamy.
Łowczy zamrugał, jakby zdziwiony, po czym z wahaniem wziął roślinę od chłopca. Patrzył na nią chwilę w wielkim skupieniu, aż wreszcie rzekł:
– Być może.
I schował ją do kieszeni.
– Hej! – Świętek przyskoczył do niego, żeby odzyskać tojad. – To moje!
– To natury – warknął tamten, jedną ręką trzymając na dystans chłopca. Drugą uniósł na wysokość oczu ojca, którzy skoczył, by pomóc synowi. – I trafi z powrotem do niej.
– Co z matką młodego? – zagadnęła czarownica, stając obok świętkowego ojca. Za nią stanął Liam, ze wzrokiem wbitym w twarz łowczego. W jego oczach coś błyskało groźnie, jakby królewski wysłannik nie był jedynym groźnym człowiekiem w okolicy.
– Pójdzie z nami.
[[Protestuj->zrób to]]
[[Zachowaj milczenie->zrób to]]Nie miał ze sobą nic więcej. Nigdy nie słyszał o tym, jak działa kamień księżycowy w starciu z wilkołakiem, jeśli w ogóle działa, toteż z błagalną miną odwrócił się do łowczego i wyciągnąwszy ku niemu dłoń z kamieniem, spytał:
– Czy pan wie, jak można go wykorzystać? Do uratowania mamy.
Mężczyzna zamrugał, jakby zdziwiony, po czym z wahaniem odebrał kamień. Patrzył na niego chwilę w wielkim skupieniu, aż wreszcie rzekł:
– Być może.
I schował go do kieszeni.
– Hej! – Świętek przyskoczył do niego, żeby odzyskać błyskotkę. – To moje!
– To ziemi – warknął tamten, jedną ręką trzymając na dystans chłopca. Drugą uniósł na wysokość oczu jego ojca, który skoczył, by pomóc synowi. – I trafi z powrotem do jej łona.
– Co z matką młodego? – spytała czarownica, stając obok świętkowego ojca. Za nią stanął Liam, ze wzrokiem wbitym w twarz łowczego. W jego oczach coś błyskało groźnie, jakby królewski wysłannik nie był jedynym groźnym człowiekiem w okolicy.
– Pójdzie z nami.
[[Protestuj->zrób to]]
[[Zachowaj milczenie->zrób to]]– Czy pan wie, jak można go wykorzystać? – spytał Świętek z nadzieją. – Do uratowania mamy.
Łowczy zamrugał, jakby zdziwiony, po czym z wahaniem odebrał naszyjnik. Patrzył na niego chwilę z wielkim skupieniem, aż wreszcie rzekł:
– Być może. – Podał go czarownicy. – Ale nie zaryzykuję, dopóki nie zostanie sprawdzony.
Czarownicy prychnęła, nie poruszywszy się ani o centymetr.
– Nie nosi żadnych śladów magii – burknęła. – Zwykłe, czyste srebro, wysoka próba. Ale jak zamierzasz go użyć, skoro to nie kula?
– Kule są zbędne. – Łowczy schował naszyjnik do kieszeni.
– Hej! – Świętek przyskoczył do niego, żeby odzyskać błyskotkę. – To moje!
– To króla – warknął tamten, jedną ręką trzymając na dystans chłopca. Drugą uniósł na wysokość oczu jego ojca, który skoczył, by pomóc synowi. – I trafi z powrotem w jego ręce.
– Nigdy nie było w jego rękach – zaprotestowała czarownica, stając obok świętkowego ojca. Za nią stanął Liam, ze wzrokiem wbitym w twarz łowczego. W jego oczach coś błyskało groźnie, jakby królewski wysłannik nie był jedynym groźnym człowiekiem w okolicy.
– Sam to oceni.
– A matka młodego?
– Pójdzie z nami.
[[Protestuj->zrób to]]
[[Zachowaj milczenie->zrób to]]Świętek spojrzał na łowczego spode łba i zamknął naszyjnik. Już, już chował go do kieszeni, gdy mężczyzna jednym, ledwie dostrzegalnym ruchem odebrał mu cacko. Świętek nawet tego nie poczuł, zadziwił go tylko nagły brak drobiazgu w dłoni.
[[Protestuj->zrób to]]
[[Zachowaj milczenie->zrób to]]To dwie możliwości warte zastanowienia. Reakcja Świętka oraz pozostałych członków niezwykłej wyprawy mogłaby wiele wnieść do historii. Nie mamy jednak ani czasu, ani miejsca na ich eksplorowanie. Ten wybór nie jest też konieczny. Świętek [[musi->iść dalej]] stanąć przed obliczem Morskiego Króla, żeby opowieść mogła dobiec końca. Tam znajdzie się, niezależnie od tego, czy teraz zaprotestuje, czy nie. Nie wszystko musi należeć do tej historii. Pewne wątki mogą pozostać niezrealizowane.Trawa wokół wilkołaka zafalowała. Włochate ciało uniosło się nieznacznie, a potem przesunęło w stronę lasu i tak sunęło, powoli, niemal dostojnie, zupełnie nieruchome. Niosły je zielone źdźbła, ani na chwilę nie zwalniając magicznego uścisku. Przeniosły wilkołaka na drugą stronę złotego muru, który pojawił się znikąd, o dziwo zupełnie niezauważenie, jakby od zawsze lśnił w tym miejscu. Widać w nim było kwiecistą łąkę, nie zaś pnie drzew rosnącego tuż obok lasu.
Za wilkołakiem granicę przekroczył łowczy. W jego ślady podążyli pozostali. Stanąwszy wśród kwiatów, obejrzeli się, ale muru już nie było. Zniknął tak bezgłośnie, jak się pojawił.
Wokół rozciągał się płaski krajobraz pełen kolorów. Na tle błękitnego nieba krążyły ptaki. Wysoko w górze śpiewał słowik, zbyt mały, by go dostrzec. A ledwie kilka kroków od przybyłych stąpał człowiek odziany w biel, jak plama na ukończonym obrazie. Kolor jego szat był tak czysty, że oślepiał odbijającym się od niego słońcem.
Łowczy wyprzedził idącego, klęknął przed nim, a gdy ten podszedł nie zwolniwszy marszu, podniósł się i ruszył wraz z nim. Szeptał coś gorączkowo nad ramieniem postaci. Obok sunął wilkołak, wciąż uwięziony przez rośliny.
– Rety – westchnęła czarownica, ruszając za nimi. – Morski Król.
– Spodziewałem się czegoś… bardziej królewskiego – mruknął Liam. Trzymał się nieco z boku i patrzył wilkiem na białą postać.
– Nie ma nic bardziej królewskiego od tytułu – zaśmiała się kobieta, prawie podskakując z radości. – Za chwilę odzyskam moją Gwiazdę.
– A ja? Czy ja odzyskam, co straciłem?
Wzruszyła ramionami i poszła dalej.
[[Idź->dalej]] razem z pozostałymiWkroczyłeś, Czytelniku, na ścieżkę wiodącą prosto do zakończenia. Wszystkie drogi łączą się tutaj w jeden nurt nie do końca dopracowanej narracji. Kilka błędów tu i tam dodaje opowieści goryczki, kilka nieścisłości – cierpkości. Życia nasze i naszych bohaterów są po równo niedopracowane. [[Sprawdźmy->sprawdźmy]] więc, jak zakończy się to, które wiodą Liam, Świętek oraz ich towarzysze.[[Naszyjnik->na pewno na szyjnik]], [[tojad->na pewno tojad]] czy [[kamień->na pewno kamień]]?Morski Król szedł. Niezmiennym tempem przemierzał morze kwiatów, zostawiając za sobą jedynie lśniące bladością ślady stóp. Długa peleryna ciągnąca się za nim nie gięła roślin, a jedynie szeleściła na nich cicho, raz głośniej, raz ciszej, podobna w tym dźwięku do fal na brzegu spokojnego morza.
Łowczy podał Królowi naszyjnik odebrany Świętkowi. Nie rzekł przy tym nic, tylko w milczeniu czekał, aż Król odbierze błyskotkę. Głowa monarchy wprawdzie odwróciła się w stronę wyciągniętej ręki, lecz jego blada twarz pozostała obojętna. Łowczy otworzył więc naszyjnik.
Władca zatrzymał się, wpatrzony w zdjęcia, nieruchomy tak doskonale, jak marmurowe rzeźby. Im dłużej stał, tym natarczywiej dziwne brzęczenie wwiercało się w uszy zebranych. Powietrze zdawało się drżeć od tego dźwięku, tak jak trawy i kwiaty, i sierść na wilkołaku. Ludziom stawały włoski na karku, a na ciała występowała gęsia skórka. Horyzont, dotąd nieruchomy, zaczynał falować. Z bladych śladów stóp uniosły się smugi bieli, jak gęsta mgła, lecz bardziej iskrząca – fragmenty Drogi Mlecznej, wyszarpnięte z ciała galaktyki.
Wilkołak zaskowyczał i wył coraz głośniej, im bardziej dźwięk wypełniał głowy słuchających. Świętek zakrył uszy, podobnie uczynili jego ojciec i Liam. Czarownica rozglądała się ze złością, szukając źródła hałasu, niczego jednak nie dostrzegła, nic więcej nie usłyszała. Cokolwiek to było, dobywało się zewsząd. Źródłem była świat, nie zaś któryś jego element.
– Co się dzieje? – krzyknął Liam, lecz jego słowa zniknęły w łoskocie. Zebranym zdawało się, że mózgi puchną im i wkrótce, jeśli to się nie skończy, rozsadzą czaszki.
– To Król! – Czarownica rzuciła się między władcę i łowczego, by zabrać naszyjnik z zasięgu wzroku monarchy. Pod jej dotknięciem łowczy rozpłynął się jak dym poruszony wiatrem. W dźwięku rozsadzającym czaszki rozległ się, jak ledwie dosłyszalny dzwoneczek, śmiech mężczyzny. Łowczy nareszcie odzyskał wolność.
Naszyjnik spoczywał w białej dłoni Króla. Nie pomagało szarpanie za łańcuszek ani próby oderwania srebra od ciała. Zdesperowana czarownica biła władcę w pierś, ciągnęła za ręce i wysoką koronę, lecz on pozostawał nieporuszony. Materiał nie giął się pod dotykiem, jakby razem z właścicielem zamienił się w skałę.
Wilkołak wył i krztusił się, aż wypluł nożyk skradziony czarownicy. Ta, odnalazłszy go wśród kwiatów, obnażyła ostrze i z jego pomocą spróbowała rozłączyć Króla i naszyjnik. Jej wysiłki tylko wzmogły nieznośne buczenie.
Liam zwinął się w kulkę i leżał między kwiatami, a łzy ciekły mu po policzkach. Świętek zniknął w objęciach ojca, również płaczącego. Czarownica łkała, wciąż próbując dotrzeć do Króla. Wreszcie, dość mając marnowania sił, wbiła nóż w czoło władcy, on zaś zamknął oczy. Stal brzęknęła o koronę, która rozpadła się na dwoje. Na twarz Króla wypłynął uśmiech, a wraz z nim z ust uleciała srebrna mgła. Z nią natomiast poniosło się westchnienie, które uciszyło wszechobecny łoskot. Ktoś szepnął: „nareszcie”. Potem zapadła [[cisza->cisza naszyjnika]].Morski Król szedł. Niezmiennym tempem przemierzał morze kwiatów, zostawiając za sobą jedynie lśniące bladością ślady stóp. Długa peleryna ciągnąca się za nim nie gięła roślin, a jedynie szeleściła na nich cicho, raz głośniej, raz ciszej, podobna w tym dźwięku do fal na brzegu spokojnego morza.
Łowczy podał Królowi tojad odebrany Świętkowi. Nie rzekł przy tym nic, tylko w milczeniu czekał, aż Król odbierze roślinę. Głowa monarchy wprawdzie odwróciła się w stronę wyciągniętej ręki, lecz jego blada twarz pozostała obojętna. Łowczy potrząsnął więc zielem. Wokół rozszedł się słodko-cierpki aromat zaciekawienia.
Władca zwolnił kroku. Kilka razy odetchnął głęboko, napawając się zapachem magicznego zioła. Zmrużył oczy, a z nosa zaczęła mu ulatywać srebrna para. Na twarzy pojawił się uśmiech niemal tak blady, jak cały Król. Dziwna cisza zaległa na równinie. Gęstniała, aż zaczęła piszczeć w uszach. Wtedy wilkołak zaskowyczał, a z bladych śladów stóp uniosły się smugi bieli, jak gęsta mgła, lecz bardziej iskrząca – fragmenty Drogi Mlecznej, wyszarpnięte z ciała galaktyki.
– Co się dzieje? – szepnął Liam, lecz jego słowa zostały pochłonięte przez łakomą ciszę. Zebranym zdawało się, że mózgi puchną im i wkrótce, jeśli to się nie skończy, rozsadzą czaszki.
– To Król! – Czarownica rzuciła się między władcę i łowczego, by odebrać monarsze tojad. Pod jej dotknięciem łowczy rozpłynął się jak dym poruszony wiatrem. W dźwięku rozsadzającym czaszki rozległ się, jak ledwie dosłyszalny dzwoneczek, śmiech mężczyzny. Łowczy nareszcie odzyskał wolność.
Tojad spoczywał w zaciśniętej białej dłoni Króla. Sypał złotym pyłem, jak nasionami, przy każdym poruszeniu, zostawiając za sobą iskrzącą wstęgę podobną do magicznego muru, lecz znacznie mniejszą. Wstęga ta rozrastała się jednak z każdym krokiem władcy i wkrótce przed zebranymi stanął drugi mur, pod każdym względem identyczny jak ten, przez który wcześniej przeszli. On także pokazywał to, co leżało po jego drugiej stronie, a była to pustka zawierająca jedynie ślady Króla: jakby magia tojadu wymazała wszystko poza tropem prowadzącym do początku.
Wilkołak skamlał i krztusił się, aż wypluł nożyk skradziony czarownicy. Ta, odnalazłszy go wśród kwiatów, obnażyła ostrze i z jego pomocą spróbowała rozewrzeć zaciśniętą pięść Króla. Jej wysiłki tylko wzmocniły złoty mur.
Liam zwinął się w kulkę i obejmując ramionami bolącą głowę, leżał między kwiatami, a łzy ciekły mu po policzkach. Świętek zniknął w objęciach ojca, również płaczącego. Czarownica łkała, wciąż próbując dotrzeć do Króla. Wreszcie, dość mając marnowania sił, wbiła nóż w czoło władcy, on zaś zamknął oczy. Stal brzęknęła o koronę, która rozpadła się na dwoje. Na twarz Króla wypłynął uśmiech, a wraz z nim z ust uleciała srebrna mgła. Z nią natomiast poniosło się westchnienie, które uciszyło wszechobecny łoskot. Ktoś szepnął: „nareszcie”. Potem wróciły [[dźwięki->dźwięki tojadu]].Morski Król szedł. Niezmiennym tempem przemierzał morze kwiatów, zostawiając za sobą jedynie lśniące bladością ślady stóp. Długa peleryna ciągnąca się za nim nie gięła roślin, a jedynie szeleściła na nich cicho, raz głośniej, raz ciszej, podobna w tym dźwięku do fal na brzegu spokojnego morza.
Łowczy podał Królowi kamień księżycowy odebrany Świętkowi. Nie rzekł przy tym nic, tylko w milczeniu czekał, aż Król odbierze błyskotkę. Głowa monarchy wprawdzie odwróciła się w stronę wyciągniętej ręki, lecz jego blada twarz pozostała obojętna. Łowczy uniósł więc kamień do słońca tak, by przechodzące przez niego światło padło na białą postać. Tam, gdzie padł skupiony promień, pojawiał się mrok, jakby to on wypełniał monarchę.
Władca przyspieszył. Powietrze zapachniało jak tuż po burzy, czystością i siłą, a przez łąkę przepłynęły drżące fale, rozlewające się koncentrycznie od Króla wokół. Wilkołak zjeżył się, ludziom stanęły włoski na karku, a na ciała wystąpiła gęsia skórka. Horyzont, dotąd nieruchomy, zaczął falować. Horyzont, dotąd nieruchomy, zaczynał falować. Z bladych śladów stóp uniosły się smugi bieli, jak gęsta mgła, lecz bardziej iskrząca – fragmenty Drogi Mlecznej, wyszarpnięte z ciała galaktyki.
– Odejdź. – Morski Król przemówił niespodziewanie, a łowczy zatrzymał się gwałtownie. Wiązka światła przepuszczana przez kamień zsunęła się z pleców władcy i padła na wilkołaka. Tam, gdzie dotknęła sierści, ciało zmieniało się, wracało do ludzkich kształtów, aż wśród roślin pojawiła się kobieta.
– Mama! – wykrzyknął Świętek uradowany do łez. Zawisł na szyi rodzicielki, gdy ta chwiejnie podnosiła się z ziemi, nagle wolna. Ojciec podał jej swoją koszulę.
Tymczasem czarownica przeszukiwała trawę wokół miejsca, z którego podniosła się matka chłopca. Nie znalazła tego, czego szukała, szturchnęła więc kobietę w pierś, sycząc:
– Gdzie moja Gwiazda?
– Nie wiem – odparła tamta, tuląc syna i męża. – Gdzieś jest. Już jej nie mam.
Czarownica warknęła, obnażywszy zęby, po czym skoczyła do łowczego. Wyciągnęła rękę, żeby odebrać mu kamień, a on rozpłynął się jak dym poruszony wiatrem. Rozległ się, niczym ledwie dosłyszalny dzwoneczek, śmiech mężczyzny. Łowczy nareszcie odzyskał wolność.
Kamień księżycowy lśnił w dłoni czarownicy. Uniosła go tak, by przepływające przez niego światło padało na miejsce, w którym wcześniej leżał wilkołak. Ono jednak nie ujawniło niczego ponad tęczę barw, których nie widać gołym okiem.
– Tam. – Liam wskazał coś w trawie.
Obok śladu Króla błyszczała Gwiazda, drżąca i samotna. Czarownica podniosła ją czule, szeroko uśmiechnięta.
– Dziękuję – zwróciła się do Liama. Ruchem dłoni przywołała mur, a jemu przekazała kamień księżycowy. – Jeśli oświetlisz nim ślady Króla, prędzej czy później znajdziesz swoją zgubę. Powodzenia.
Po czym przeszła przez złotą wstęgę, a za nią podążyła rodzina Świętka. Liam został sam na ukwieconej łące. Wokół zapadła [[cisza->cisza kamienia]], jedna z tych spokojnych, charakterystycznych dla ciepłych dni odpoczynku.Zbudził się w niej tylko Liam. Leżał w ciemności, łaskotany czymś, co zdawało się źdźbłami trawy oraz łodygami i główkami kwiatów. We wszechobecnej czerni widział jedynie parujące białe ślady pozostawione przez Morskiego Króla. Tworzyły ścieżkę prowadzącą w przeszłość. Przyjrzał się im uważnie.
[[Spójrz->spójrz]] w ślady Morskiego KrólaDwa ostatnie odciski stóp świeciły oślepiająco. To tutaj zatrzymał się Morski Król i tutaj zmarł. Liamowi zdawało się, że w jednym dostrzega sylwetkę władcy, w drugim – kobiety.
Poprzedni odcisk świecił mniej intensywnie i można w nim było zobaczyć czarownicę, wyraźnie jak przez czyste szkło. W kolejnym poruszała się nieznana Liamowi kobieta. Tuliła Świętka i jego ojca, domyślił się więc, że to ona była zaginioną matką. Spojrzała prosto na niego, jakby i ona mogła patrzeć przez odcisk stopy. Rozpoznał oczy, które wcześniej widział w pysku wilkołaka. To bez wątpienia była ta sama osoba.
Spojrzał wzdłuż ścieżki wyznaczonej lśniącymi śladami. Jeden z nich skrywał jego zgubę. Pewność wyrosła w sercu Liama jak szybko wschodzące ziele. Karmiona nadzieją, już rozkładała pierwsze liście.
Ruszył po śladach Króla, niczym łowczy za tropami zwierzyny. Gdzieś tam kryło się [[zakończenie->zakończenie]], które dla siebie wymarzył.Tu kończy się ta historia, a wraz z nią życie bohaterów. Teraz to do Ciebie należy ciąg dalszy. Przechowaj Świętka i Liama w pamięci, gdzie prześpią spokojnie do chwili, w której zbudzisz ich, by dać im miejsce w wyobraźni.Otworzył w nich oczy Liam. Pozostali leżeli wśród kwiatów nieruchomo, jak śpiący bądź zmarli. Tylko wilkołak drżał, zmieniając postać. Po chwili wśród łagodnego szumu roślin łaskotanych wiatrem rozległ się szloch kobiety.
Liama mało interesowało, co się z nią dzieje i co dzieje się z innymi. Czarownica wisiała wewnątrz muru, ani po jednej, ani po drugiej stronie. Zastygła w połowie upadku. Dla niej czas się zatrzymał. W dłoni wciąż ściskała swój nożyk, teraz pęknięty i matowy, z całą pewnością bezgwiezdny i pozbawiony życzenia.
Całą uwagę rybaka pochłaniały białe ślady pozostawione przez Morskiego Króla. Tworzyły ścieżkę prowadzącą w przeszłość. Przyjrzał się im uważnie.
[[Spójrz->spójrz]] w ślady Morskiego KrólaCałą uwagę rybaka pochłaniały białe ślady pozostawione przez Morskiego Króla. Tworzyły ścieżkę prowadzącą w przeszłość. Przyjrzał się im uważnie.
[[Spójrz->spójrz]] w ślady Morskiego KrólaNa powierzchnię świadomości Liama, bulgocząc niecierpliwie, wypłynęła twarz Maeve. Ta sama twarz powinna spać w jego łóżku, tam jednak jej nie znalazł. Sypialnia stała otwarta i pusta, tak jak łazienka i malutki salon połączony z przedpokojem. Liam zszedł do piwnicy. Ją także zastał pustą. Dom wrócił do stanu sprzed wyłowienia selkie, a jemu coś ścisnęło żołądek.
Gdzieś w oparach zamroczenia pływało imię "Colm" i rybak krzywił się, próbując przypomnieć sobie, czy wieczór wcześniej odwiedził znajomego, czy tylko myślał o odwiedzinach. Jedno nie ulegało wątpliwości, choć w stanie, w jakim się znajdował, mógłby wątpić we wszystko - Maeve wypowiedziała swoje życzenie. Poza tym nic: w pamięci Liama ziała dziura wielkości jednej nocy.
Chrząknął więc, by przeczyścić gardło, a zrobiwszy sobie kubek kawy na drogę, wyszedł z domu. Od frontu wszystko wyglądało jak dotąd - zimny brak ludzkiej obecności i chłodna obojętność roślin bujanych wiatrem. Furtka skrzypiała, lekko uchylona, to jednak zdarzało się często po wietrznych nocach i Liam nic sobie z tego nie robił. Ruszył ścieżką do domu Colma.
Na miejscu nikogo nie zastał. Drzwi wprawdzie nie zamknięto, lecz wewnątrz brakowało gospodarza. Liam powoli, bardziej z czujności niż skrupulatności, przeszukał dom. Znalazł foczą skórkę, a w kuchni wyczuł zapach piżma, jak mokrego, dzikiego zwierzęcia. Poza tym w mieszkaniu panował porządek, zupełnie niepodobny do Colma.
Zaniepokojony Liam dopił kawę, zostawił kubek na stole kolegi i ruszył do portu.
W porcie pachniało zimną morską wodą, wilgotnymi deskami i alkoholowym upojeniem. Łodzie kołysały się leniwie przy brzegu, a mewy ospale przechadzały się po betonowym falochronie. Spóźniony kogut dopiero zaczynał piać, a jego głos niósł się zza karczmy stłumiony - gospodarz nie wypuścił jeszcze ptaków z kurnika.
[[Zapytaj->w karczmie]] w karczmie Liam pchnął drzwi karczmy. Nie ustąpiły. Zapukał, lecz nikt nie otworzył, a kiedy nadstawił uszu, usłyszał chrapanie dolatujące z otwartego na oścież okna na piętrze. Pokręcił tylko głową i rozejrzał się, myśląc nad kolejnym krokiem.
[[Popytaj->popytaj]] sąsiadów Przeszedł ulicą od strony morza, pukając do wszystkich domów, jednak na próżno. Ludzie albo spali głęboko, słusznie zresztą, zważywszy na wczesną porę świątecznego dnia, albo nie chcieli rozmawiać z Liamem. Wzruszył więc ramionami i zrobił ostatnie, co przyszło mu do głowy: [[sprawdził->podwórka]] podwórka i okolicę.Nie znalazł Colma, lecz wracając do głównej ulicy, natknął się na córkę karczmarza. Uśmiechnął się uprzejmie, a gdy z kamiennym wyrazem twarzy uniosła dłoń na powitanie, spytał:
- Widziałaś może Colma?
- Kogo? - zdziwiła się, a Liam zadrżał, tak szczere było jej zdumienie.
- Colma. Tego ze wzgórza. Mieszka obok mnie.
- Nie ma w naszym mieście żadnego Colma, coś ci się pomyliło - odparła ciszej, niż zasługiwały na to okoliczności. Odstąpiła krok w tył. - Mieszkasz nad miastem sam.
- Nie, mam sąsiada. Colm. Często bywa u was, czasami nocuje. Wczoraj nie przyszedł?
- Ojciec mówił, żeby z tobą nie rozmawiać. - Dziewczyna cofała się bokiem w stronę domu. - Szaleństwo jest ponoć zaraźliwe. Trzymaj się zdrowo, dobry człowieku.
Wyrzuciwszy z siebie ostatnie słowa, odwróciła się i pobiegła prosto do karczmy. Drzwi trzasnęły za nią, a sekundę później rozległo się głuche przesuwanie drewnianej zasuwy i skrzypnięcie zardzewiałego skobla.
Liam stał chwilę, zupełnie zdezorientowany. Pamiętał, jak córka karczmarza flirtowała z Colmem za każdym razem, gdy widział ich razem. Jeśli ktoś w porcie przejmował się jego losem, to na pewno ona. Mimo to najwyraźniej zupełnie o nim zapomniała.
Marszcząc brwi, ruszył ścieżką pod górę. Nie znalazł Colma w mieście, pozostawało więc przeszukanie łąki za domami oraz lasu, a przynajmniej tej jego części, w którą Liam nie bał się zapuszczać.
Idź [[na łąkę->na łąkę]]
Idź [[do lasu->do lasu]] Połacie zieleni nakrapianej intensywnym błękitem chabrów falowały, głaskane wiatrem. Jak okiem sięgnąć, od ściany lasu do klifu nad morskim brzegiem, ani śladu naruszenia delikatnej roślinności. Nawet zwierzęta nie przechadzały się tutaj, nie zostawiły więc żadnych ścieżek, pogiętych czy nadgryzionych źdźbeł. Tym bardziej nie szedł tędy człowiek.
Rozczarowany Liam zaszedł do domu od tyłu. Dotarłszy do swojego płotu, stanął jak wryty. Na środku ogrodu zastał koło ciemniejszej trawy utworzone z grzybów: krąg wróżek, który należało omijać szerokim łukiem i o nim nie wspominać, chyba że półsłówkami i nigdy wprost. W okolicy nie było takiego wcześniej, mniejszego czy większego, toteż Liam przeskoczył płot i przykucnął nieopodal, by przyjrzeć się kręgowi dokładniej.
[[Usiądź->usiądź]] w kręgu
[[Czekaj->czekaj]] poza kręgiemLas wyglądał tego ranka groźniej niż zwykle. Liam zatrzymał się kilka metrów przed pierwszymi drzewami i przeciągnąwszy wzrokiem po ciemnej ścianie, podejrzanie cichej, splunął przez lewe ramię dla odczynienia złego. Włoski zjeżyły mu się na karku, aż cały zadrżał. Gwałtownie wciągnął powietrze i stanowczym krokiem poszedł [[na łąkę->na łąkę]].Długo nic się nie działo. Słońce świeciło coraz wyżej, a pusty żołądek Liama zaczynał wołać o napełnienie.
Wybiło południe. Rybak przetarł czoło wystające spod foczej skórki, którą zarzucił na głowę dla ochrony przed upałem. Wdychał zapach rozgrzanych roślin i nasłonecznionego drewna zmieszany z wonią morskiej bryzy i aromatem przygotowywanych w mieście obiadów. Od tej mieszanki zaburczało mu w brzuchu.
Wtedy kątem oka zauważył ruch. Odwrócił głowę w tamtym kierunku, ale patrząc wprost na to, co dostrzegł, nie widział nic. Cokolwiek krążyło wokół, pozostawało widoczne tylko na granicy pola widzenia. Liam kręcił więc głową, skupiając uwagę na obrzeżach. Doliczył się pięciu przezroczystych, połyskujących istot wielkości dorosłego człowieka. Chwilę później dotarło do niego, że wiatr wieje wszędzie wokół, lecz nie w ogrodzie. Upał narastał, pot spływał Liamowi po twarzy, piersi i plecach.
Rybak zmrużył oczy. Krąg, w którym siedział, był tak duży, że sięgał prawie do samego płotu, a po przeciwnej stronie do ściany domu. Wszystkie migotliwe postaci wędrowały dokładnie na jego granicy, jakby stąpały po grzybach, nie miażdżąc ich.
[[Odezwij się->tak zrób]] pierwszy
[[Zachowaj milczenie->tak zrób]]Jeśli Liam będzie czekał poza kręgiem, nic się nie stanie. Żeby spotkać wróżki trzeba albo zostać wybranym przez wróżkę, która sama przyjdzie po człowieka, albo naruszyć święte miejsce wróżek, takie jak ich krąg bądź polanę. Dlatego rybak musi [[usiąść->usiądź]] w kręgu.W tej sytuacji decyzja Liama jest nieistotna. Wróżki przybyły. Teraz do nich należy [[kolejny ruch->kolejny ruch]].– Odejdź – zadźwięczała jedna z wróżek. – Za dnia nie tańczymy.
– Nie przyszedłem tańczyć – odparł Liam, drżąc. Głos istoty brzmiał jak śpiew kryształowych dzwonków, obiecywał cuda i wypełniał pierś człowieka nadzieją, aż po ciele rozlewało się ciepło. Rybak znał to uczucie: wracało co jakiś czas, kiedy myślał o ojcu. Z konsternacją przypomniał sobie, że towarzyszyło mu także poprzedniego wieczoru. Teraz rozbrzmiało tam, gdzie we wspomnieniach brakowało obrazów i treści.
– Zatem jaki jest powód wtargnięcia na naszą ziemię?
– Szukam znajomego.
– Wielu znasz ludzi, człowieku.
– Szukam Colma z domu obok. – Wskazał budynek należący do sąsiada. – Zaginął.
– Owszem. – Wróżki zaśmiały się dźwięcznie, chórem pięciu kryształowych dzwoneczków. – Odszedł ze świata ludzi i z ludzkiej pamięci. Odnalazł się wśród nas. Tańczyliście z nami, a on zdecydował się zostać.
Liam nigdy w życiu nie tańczył, co najwyżej podrygiwał do muzyki we własnym domu, kiedy miał pewność, że nikt na niego nie patrzy. Skoro jednak rozmawiał z postaciami koloru skrzydeł ważki, mógł uwierzyć we wszystko, również w to, że tańczył z wróżkami.
– Czy tańczyli z wami również inni ludzie?
– Tak. – Postacie zafalowały z rozbawieniem. – Kobieta i mężczyzna. Selkie i Cień.
– Gdzie są teraz?
– Z Morskim Królem.
Liam przygryzł wargę.
[[Wymień->wymień]] foczą skórkę na pomoc wróżek
[[Targuj się->targuj się]]Liam zaproponował:
– Wymienię to na pomoc w znalezieniu mojej Maeve.
Wróżki zaśmiały się.
– Chcesz odebrać Królowi kata? – Dźwięczały. – Chcesz udaremnić spełnienie królewskiego życzenia? A może chcesz wypełnić je własnymi rękami? – Zaśmiały się znowu. – Jesteś tylko człowiekiem. Nie zdołasz tego uczynić.
– Chcę tylko odzyskać Maeve.
Wróżki zaszemrały. Pojawiło się kilka kolejnych, lśniących postaci. Wszystkie chwyciły się za ręce i płynnie krążyły wokół Liama, a wokół nich rosła złota poświata, ledwie widoczna w ostrym blasku słońca. Gdy sięgnęła wysokości dachu, wróżki zatrzymały się. Poświata znieruchomiała wraz z nimi.
– Przejdź przez Mur, jeśli dość masz odwagi – wyszeptały. – Po drugiej stronie znajdziesz drogę do swojej Maeve.
[[Przejdź->przejdź przez mur]] przez MurZ wróżkami nie wolno się targować. Są sprytne, bez trudu przechytrzą człowieka, a jedyny sposób, żeby nie wpaść w ich sidła, to trzymać się najprostszych słów i reguł. Zatem: żadnego targowania! Tylko [[wymiana->wymień]].Narracja przeskoczy teraz na [[innego->spytaj]] bohatera. Liam, jako człowiek dorosły, stracił coś, przechodząc przez mur. Tylko dzieci i marzyciele zachowują siebie po zanurzeniu w magii. Możesz więc, Czytelniku, rozpocząć tę drugą podróż od początku, lub razem z Liamem.Liam zbudził się z bólem głowy. Tylko jednego był pewien - nie pił. Zmęczenie i łomotanie w skroniach miały więc inne źródło, którego jednak nie potrafił sobie przypomnieć. Ostatnim, co odnalazł w pamięci, była twarz nieznajomego, podającego się za królewskiego wysłannika. Jednak królowie pozostali w historii i nawet pamięć najstarszych mieszkańców kraju nie sięgała już czasów, w których władali.
Liam otrzepał się, po czym, stanąwszy na wciąż miękkich nogach, rozejrzał wokoło. Mieszkanie, puste jak zwykle, pachniało drewnem i kurzem oraz wczorajszą kawą. Przez okno wpadały pierwsze promienie słońca. To one, odbite od szkła kuchennej szafki, zbudziły rybaka. Teraz pełzły powoli po ścianie, żeby w południe dosięgnąć sęku na środkowej desce podłogi.
Spróbuj [[przypomnieć sobie->przypomnij sobie]], co wydarzyło się nocąNa powierzchnię świadomości Liama, bulgocząc niecierpliwie, wypłynęła twarz Maeve. Ta sama twarz powinna spać w jego łóżku, tam jednak jej nie znalazł. Sypialnia stała otwarta i pusta, tak jak łazienka i malutki salon połączony z przedpokojem. Liam zszedł do piwnicy. Ją także zastał pustą. Dom wrócił do stanu sprzed wyłowienia syreny, a jemu coś ścisnęło żołądek.
Gdzieś w oparach zamroczenia pływało imię "Colm" i rybak krzywił się, próbując przypomnieć sobie, czy wieczór wcześniej odwiedził znajomego, czy tylko myślał o odwiedzinach. Jedno nie ulegało wątpliwości, choć w stanie, w jakim się znajdował, mógłby wątpić we wszystko - Maeve wypowiedziała swoje życzenie. Poza tym nic: w pamięci Liama ziała dziura wielkości jednej nocy.
Chrząknął więc, by przeczyścić gardło, a zrobiwszy sobie kubek kawy na drogę, wyszedł z domu. Od frontu wszystko wyglądało jak dotąd - zimny brak ludzkiej obecności i chłodna obojętność roślin bujanych wiatrem. Furtka skrzypiała, lekko uchylona, to jednak zdarzało się często po wietrznych nocach i Liam nic sobie z tego nie robił. Ruszył ścieżką do domu Colma.
Na miejscu nikogo nie zastał. Drzwi wprawdzie nie zamknięto, lecz wewnątrz brakowało gospodarza. Liam powoli, bardziej z czujności niż skrupulatności, przeszukał dom. Znalazł kilka rybich łusek wielkości kciuka, a w kuchni wyczuł woń schnącej ryby. Poza tym w mieszkaniu panował porządek, zupełnie niepodobny do Colma.
Zaniepokojony Liam dopił kawę, zostawił kubek na stole kolegi i ruszył do portu.
W porcie pachniało zimną morską wodą, wilgotnymi deskami i alkoholowym upojeniem. Łodzie kołysały się leniwie przy brzegu, a mewy ospale przechadzały się po betonowym falochronie. Spóźniony kogut dopiero zaczynał piać, a jego głos niósł się zza karczmy stłumiony - gospodarz nie wypuścił jeszcze ptaków z kurnika.
Zapytaj [[w karczmie->karczma]]Liam pchnął drzwi karczmy. Nie ustąpiły. Zapukał, lecz nikt nie otworzył, a kiedy nadstawił uszu, usłyszał chrapanie dolatujące z otwartego na oścież okna na piętrze. Pokręcił tylko głową i rozejrzał się, myśląc nad kolejnym krokiem.
Popytaj [[sąsiadów->sąsiedzi]] Przeszedł ulicą od strony morza, pukając do wszystkich domów, jednak na próżno. Ludzie albo spali głęboko, słusznie zresztą, zważywszy na wczesną porę świątecznego dnia, albo nie chcieli rozmawiać z Liamem. Wzruszył więc ramionami i zrobił ostatnie, co przyszło mu do głowy: sprawdził [[podwórka i okolicę->okolica]].Nie znalazł Colma, lecz wracając do głównej ulicy, natknął się na córkę karczmarza. Uśmiechnął się uprzejmie, a gdy z kamiennym wyrazem twarzy uniosła dłoń na powitanie, spytał:
- Widziałaś może Colma?
- Kogo? - zdziwiła się, a Liam zadrżał, tak szczere było jej zdumienie.
- Colma. Tego ze wzgórza. Mieszka obok mnie.
- Nie ma w naszym mieście żadnego Colma, coś ci się pomyliło - odparła ciszej, niż zasługiwały na to okoliczności. Odstąpiła krok w tył. - Mieszkasz nad miastem sam.
- Nie, mam sąsiada. Colm. Często bywa u was, czasami nocuje. Wczoraj nie przyszedł?
- Ojciec mówił, żeby z tobą nie rozmawiać. - Dziewczyna cofała się bokiem w stronę domu. - Szaleństwo jest ponoć zaraźliwe. Trzymaj się zdrowo, dobry człowieku.
Wyrzuciwszy z siebie ostatnie słowa, odwróciła się i pobiegła prosto do karczmy. Drzwi trzasnęły za nią, a sekundę później rozległo się głuche przesuwanie drewnianej zasuwy i skrzypnięcie zardzewiałego skobla.
Liam stał chwilę, zupełnie zdezorientowany. Pamiętał, jak córka karczmarza flirtowała z Colmem za każdym razem, gdy widział ich razem. Jeśli ktoś w porcie przejmował się jego losem, to na pewno ona. Mimo to najwyraźniej zupełnie o nim zapomniała.
Marszcząc brwi, ruszył ścieżką pod górę. Nie znalazł Colma w mieście, pozostawało więc przeszukanie łąki za domami oraz lasu, a przynajmniej tej jego części, w którą Liam nie bał się zapuszczać.
Idź [[na łąkę->łąka]]
Idź [[do lasu->las]] Połacie zieleni nakrapianej intensywnym błękitem chabrów falowały, głaskane wiatrem. Jak okiem sięgnąć, od ściany lasu do klifu nad morskim brzegiem, ani śladu naruszenia delikatnej roślinności. Nawet zwierzęta nie przechadzały się tutaj, nie zostawiły więc żadnych ścieżek, pogiętych czy nadgryzionych źdźbeł. Tym bardziej nie szedł tędy człowiek.
Rozczarowany Liam zaszedł do domu od tyłu. Dotarłszy do swojego płotu, stanął jak wryty. Na środku ogrodu zastał koło ciemniejszej trawy utworzone z grzybów: krąg wróżek, który należało omijać szerokim łukiem i o nim nie wspominać, chyba że półsłówkami i nigdy wprost. W okolicy nie było takiego wcześniej, mniejszego czy większego, toteż Liam przeskoczył płot i przykucnął nieopodal, by przyjrzeć się kręgowi dokładniej.
[[Usiądź->w kręgu]] w kręgu
[[Czekaj->poza kręgiem]] poza kręgiemLas wyglądał tego ranka groźniej niż zwykle. Liam zatrzymał się kilka metrów przed pierwszymi drzewami i przeciągnąwszy wzrokiem po ciemnej ścianie, podejrzanie cichej, splunął przez lewe ramię dla odczynienia złego. Włoski zjeżyły mu się na karku, aż cały zadrżał. Gwałtownie wciągnął powietrze i stanowczym krokiem poszedł na [[łąkę->łąka]].Długo nic się nie działo. Słońce świeciło coraz wyżej, a pusty żołądek Liama zaczynał wołać o napełnienie.
Wybiło południe. Rybak przetarł czoło wystające spod koszuli, którą zarzucił na głowę dla ochrony przed upałem. Wdychał zapach rozgrzanych roślin i nasłonecznionego drewna zmieszany z wonią morskiej bryzy i aromatem przygotowywanych w mieście obiadów. Od tej mieszanki zaburczało mu w brzuchu.
Wtedy kątem oka zauważył ruch. Odwrócił głowę w tamtym kierunku, ale patrząc wprost na to, co dostrzegł, nie widział nic. Cokolwiek krążyło wokół, pozostawało widoczne tylko na granicy pola widzenia. Liam kręcił więc głową, skupiając uwagę na obrzeżach. Doliczył się pięciu przezroczystych, połyskujących istot wielkości dorosłego człowieka. Chwilę później dotarło do niego, że wiatr wieje wszędzie wokół, lecz nie w ogrodzie. Upał narastał, pot spływał Liamowi po twarzy, piersi i plecach.
Rybak zmrużył oczy. Krąg, w którym siedział, był tak duży, że sięgał prawie do samego płotu, a po przeciwnej stronie do ściany domu. Wszystkie migotliwe postaci wędrowały dokładnie na jego granicy, jakby stąpały po grzybach, nie miażdżąc ich.
[[Odezwij się->dokładnie]] pierwszy
[[Zachowaj milczenie->dokładnie]]Jeśli Liam będzie czekał poza kręgiem, nic się nie stanie. Żeby spotkać wróżki trzeba albo zostać wybranym przez wróżkę, która sama przyjdzie do człowieka, albo naruszyć święte miejsce wróżek, takie jak ich krąg bądź polanę. Dlatego rybak musi usiąść [[w kręgu->w kręgu]].W tej sytuacji decyzja Liama jest nieistotna. Wróżki przybyły. Teraz do nich należy [[kolejny ruch->ich ruch]].– Odejdź – zadźwięczała jedna z wróżek. – Za dnia nie tańczymy.
– Nie przyszedłem tańczyć – odparł Liam, drżąc. Głos istoty brzmiał jak śpiew kryształowych dzwonków, obiecywał cuda i wypełniał pierś człowieka nadzieją, aż po ciele rozlewało się ciepło. Rybak znał to uczucie: wracało co jakiś czas, kiedy myślał o ojcu. Z konsternacją przypomniał sobie, że towarzyszyło mu także poprzedniego wieczoru. Teraz rozbrzmiało tam, gdzie we wspomnieniach brakowało obrazów i treści.
– Zatem jaki jest powód wtargnięcia na naszą ziemię?
– Szukam znajomego.
– Wielu znasz ludzi, człowieku.
– Szukam Colma z domu obok. – Wskazał budynek należący do sąsiada. – Zaginął.
– Owszem. – Wróżki zaśmiały się dźwięcznie, chórem pięciu kryształowych dzwoneczków. – Odszedł ze świata ludzi i z ludzkiej pamięci. Odnalazł się wśród nas. Tańczyliście z nami, a on zdecydował się zostać.
Liam nigdy w życiu nie tańczył, co najwyżej podrygiwał do muzyki we własnym domu, kiedy miał pewność, że nikt na niego nie patrzy. Skoro jednak rozmawiał z postaciami koloru skrzydeł ważki, mógł uwierzyć we wszystko, również w to, że tańczył w wróżkami.
– Czy tańczyli z wami również inni ludzie?
– Tak. – Postacie zafalowały z rozbawieniem. – Kobieta i mężczyzna. Syrena i Cień.
– Gdzie są teraz?
– Z Morskim Królem.
Liam przygryzł wargę.
[[Wymień->wymień]] rybie łuski na pomoc wróżek
[[Targuj się->targuj się]]